10 listopada 2013

Serialand

Starasz się. Jesteś częścią drużyny. Ciężko pracujesz na wspólny sukces, bo przecież liczysz, że garść profitów przypadnie właśnie Tobie. Poświęcasz czas i energię dla wielkiej sprawy. Po okresie wzmożonego wysiłku wreszcie nadchodzi godzina zero. Strzelają korki od szampana, wybuchają puszki z konfetti. Udało Wam się, należysz do obozu zwycięzcy. Cieszysz się, jednocześnie jednak chcesz przypilnować, by dano Ci to, co Ci się należy. Niestety, już w kilka chwil od upajającej wiktorii niemal ogłusza Cię wiadomość, że nic z tego. Obiecane frukta jednak nie dla Ciebie.

Polityka to brutalna gra, dla mocnych charakterów, wiadomo. Raz, drugi, może Ci się udać, ale co do zasady historię piszą Ci, którzy kolejne klęski traktują jak nawóz sukcesu, że tak zacytuję klasyka. Takim niezłomnym charakterem jest z pewnością kongresmen Francis Underwood, główny bohater serialu "House of Cards". Frank przeżył to, o czym napisałem na wstępie. Zaangażował się i został wyrolowany. Ale nie złożył broni, oj nie. 

Pierwszy sezon genialnego amerykańskiego serialu opowiada właśnie o podjętych przez Underwooda działaniach, o jego planach i intrygach mających utrzymać go w grze, ba, mających wywindować go jak najwyżej się tylko da w politycznej drabinie. Smakowite. Nie będę zanudzał, że to pierwszy serial, który od razu trafił do sieci, nie pokazując się pierw w żadnej telewizji, gdyż nie bardzo wiem jakie to ma właściwie znaczenie w czasach, w których i tak wszystko od razu wskakuje do Internetu. Nieważne jest również to, że budżet produkcji opiewa na kwotę stu milionów dolarów, bo przecież w Stanach takie sumy wydaje się na reklamę sznurowadeł. Nie musicie także wiedzieć tego, że "House of Cards" to remake dawnego angielskiego serialu - "remake" to podtytuł co drugiej amerykańskiej produkcji. Najważniejsze jest to, że jeśli ktoś kocha ciężką polityczną kuchnię i z przyjemnością obserwuje gry, spiski i intrygi służące zapewnieniu sobie najsilniejszej z używek - władzy - ten nie będzie rozczarowany i tego serial pochłonie bez reszty.

A powyższe zapewnia (oczywiście nie w pojedynkę, ale jakby trzeba było, spokojnie dałby sobie radę) Kevin Spacey. Jeden z moich ulubionych aktorów, nawet jeśli już niepokojąco podstarzały, zapewnia Frankowi wszystkie cechy jakimi powinna emanować ta postać. Budzi po trosze niechęć, ale nie nienawiść, nierzadko lekki strach, czasami wstręt, ale przede wszystkim respekt i koniec końców naszą sympatię. Charakterem przypomina mi Nucky'ego Thompsona z "Zakazanego Imperium". Tak a propos tego bohatera, to chyba słusznie twierdzą niektórzy, że wcielający się w postać Steve Buscemi, choć już wcześniej zyskał miano znakomitego aktora, zagrał rolę życia. Spacey też jest na dobrej do tego drodze. Nawet jeśli dorobek filmowy ma na tyle mocny, że trudno przyćmić go będzie występem w serialu, kongresman Underwood może stać się kreacją wybitną. Wierzcie mi. Nie sugerujcie się przypadkiem w ocenie obecnego Kevina ostatnimi reklamami pewnego banku, z których aż wieje nudą.

Polecam Wam "House of Cards" mimo że bardzo prawdopodobne, że już o nim słyszeliście. Wcale bowiem nie jest takie pewne, że oglądaliście. Niełatwo przecież być na bieżąco ze wszystkimi hitami serwowanymi w odcinkach i sezonach. O ile samo nadążanie za nowościami kinowymi jest zajęciem bardzo wymagającym, to w przypadku seriali zadanie staje się siłą rzeczy jeszcze trudniejsze. Ja na przykład dopiero teraz rozpoczynam swoją przygodę z chemią w wykonaniu Pana White'a w wielokrotnie nagradzanym "Breaking Bad", choć produkcja liczy już bodaj pięć serii. Nie miałem wcześniej okazji - tak jak przemysł filmowy odczarował serial i odbudował, a nawet rozbudował jego prestiż, tak i ja przerzuciłem ciężar zainteresowania na ten typ produkcji. Oglądam więc ostatnimi czasu sporo, jednakże aktualne zasoby z lekka się wyczerpały:

"Suits" - oczekiwanie na drugą część trzeciego sezonu.
"Zakazane Imperium" - na bieżąco.
"Homeland" - na bieżąco.
"Dexter" - darowane w połowie ósmego sezonu. Niewielka strata.
"Luther" - świetny, trzy sezony zaliczone. Niestety więcej nie będzie.
"Gra o tron" - tutaj to się czeka. Tak więc czekam, na czwarty sezon.
"House of Cards" - pełne nadziei oczekiwanie na sezon drugi.

W związku z powyższym trzeba było znaleźć coś nowego, by nie musieć zadowalać się małymi porcjami. Nie ma przecież nic lepszego niż strzelenie sobie całej serii w jeden weekend. 

A Wy co polecacie?:)


1 komentarz:

  1. Wiesz co Ci polecę? Kultowy azjatycki film z 1989: "The Killer" ("Zabójca") Super film sensacyjny. Kiczowaty, ale pełen niesamowitych scen strzelanin. Majstersztyk. Nie widziałem w życiu filmu z lepszymi strzelaninami.
    http://www.youtube.com/watch?v=Qk5v2Hd3nqA
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń