25 lutego 2015

O iskrach, łysolu i prawnikach

Siedzę sobie w pracy, próbuję coś napisać. Facet za oknem gwiżdże. Wyglądam, widzę, że taksówkarz. Czeka na kogoś i zabijając nudę pogwizduje sobie w kółko tę samą melodię. Gwiżdże tak już dobre piętnaście minut. Ja przez tych piętnaście minut piszę jedno i to samo zdanie. Krew mnie zalewa, bo nie mogę się przez gościa nijak skupić. On sobie tylko gwiżdże. A ja mam tylko ochotę wykrzyczeć mu, żeby wyniósł się spod naszej kamienicy i że liczę, że trafi mu się kurs na północ Pragi.