Nie, nie będzie jakiegoś wylewnego biadolenia na temat stanu naszego państwa, żadnego "obudź się Polsko" nie będę uprawiał. Ale temat notki nie może być inny, gdy w głowie wciąż kołacze mi się to hasło, powtarzane za Tadeuszem Rossem przez mojego Tatę w weekend do znudzenia. To ja może przytoczę dwa kwiatki.
Jedziemy w niedzielę na wieś (króliki się nam pochorowały no) i tak sobie zgodnie stwierdzamy, że bardzo miło i fajnie, że tę drogę taką równą, płaską, szeroką robią. Dobrze się jedzie. Ale czego nie potrafiliśmy za nic w świecie zrozumieć? Mianowicie dlaczego na całej trasie naszych dziesięciu kilometrów, każda miejscowość posiada po dwie tabliczki? Dwa razy Szadów, jeden i drugi, dwa razy Dzierżązna, dwa razy Galew, dwa razy Marulew. Dwa razy znak STOP i dwa razy teren zabudowany. Niemalże wszędzie, bez wyjątku. Ogarnęło mnie nieciekawe uczucie, że nadrabiamy kilometrów, wjeżdżając wszędzie dwukrotnie. O co chodzi, pytam Taty. "A bo widzisz, tłumaczą, że oprócz remontu drogi znaki mieli postawić, to i stawiają. Że obok dokładnie takich samych (przyjrzałem się uważnie, większość się nie różni od siebie niczym) to już nieważne. Mieli wykonać to wykonują. Jak w tym kraju ma być lepiej, jeżeli zaczynając od podstaw już jest dupa?" A taki znak to też wcale bagatela wydatek, około 200, 300 zł. Pomnożyć przez kilkadziesiąt i nie pytać, do kogo to trafia.
Ale mam większy hit. W latarni naprzeciwko naszego domu przepaliła się żarówka. Od kilku tygodni nie oświetlała wieczorami naszego fragmentu osiedla, toteż Tata w końcu zatelefonował. Gdzie? Do pogotowia energetycznego - tzn. nie zatelefonował ostatecznie, bo się dowiedział, że w Turku już takowego nie mamy. Najbliższy oddział - Kalisz. Ok. Dzwoni do Kalisza (nie tego;p) i uzyskuje informację, że oni to tylko od napraw i jakichś ogólnie poważniejszych usterek. Jak tylko żarówka, to miasto powinno wymienić. Ok. Tato dzwoni do Urzędu Miasta. Rozmówcy przerzucający go sobie jeden do drugiego (widocznie wzięli go za Janusza Weissa) w końcu przełączyli go do osoby kompetentnej. Miła i jak najbardziej zorientowana w temacie Pani poinformowała Tatę, że żarówkę owszem wymienią, ale jutro, bo ekipa z Łodzi już dziś nie przyjedzie. Skąd ekipa?! - nie dowierza Tata. "Z Łodzi proszę Pana. Firma, która wygrała przetarg na wymianę żarówek w latarniach jest z Łodzi". To są autentyczne słowa wypowiedziane przez urzędnika administracji publicznej. Faktycznie, Tata powiedział, że na następny dzień rano byli i wymienili. Całkiem super, szkoda jednak, że furgonetki na wodę nie mieli. Pisałem już kiedyś, że myślenie ma kolosalną przyszłość? A może nie? Może pytanie powinno zabrzmieć co za lobby żarówkowe siedzi w Łodzi? Sam już nie wiem, co jest gorsze - skrajna głupota w zarządzaniu czy ewidentne kumoterstwo i koneksje w administracji.
Ciekawe jak to wszystko wygląda w Egipcie... A tak tak, jak każdy szanujący się leming, hipster, młody wykształcony z wielkiego miasta czy co tam innego chcecie (możecie zaznaczyć wszystko) wybywam dziś polansować się do tego przybytku pełnego niemieckich piwnych brzuchów, rosyjskich klat ze złotymi łańcuchami i polskich nieśmiertelnych skarpetek z sandałami. Mówią, że to dziki kraj. Ale mój kolega był i powiedział, że gówno prawda. Przekonam się na własne oczy, o ile podniosę w ogóle tyłek z mojego leżaka i ruszę poza hotel. Mam zamiar byczyć się jak nigdy, ponieważ gdyż mocno uważam, że mi się należy.
A, byłbym zapomniał. Mój serdeczny przyjaciel Kryspin Garniak dostał się na aplikację adwokacką i obiecał, że przyjmie mnie kiedyś do siebie na staż. Może nawet płatny. Takiego to warto się trzymać, nie ma co. Tymczasem gorąco mu z tego miejsca gratuluję sukcesu i obwieszczam zarazem: Szoarma Al Szejku - nadchodzim!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz