26 sierpnia 2012

Prohibenda est ira in puniendo*

Oto zapadł wyrok skazujący Andersa Breivika na 21 lat pozbawienia wolności z opcją przedłużania, zapewne w nieskończoność, jego pobytu w więzieniu. W zalewie rozmaitych komentarzy, bardziej i mniej oficjalnych, najgłośniej wybrzmiewały te mówiące o "paranoi", "skandalu", dowodzie na "ułomność i słabość norweskiego systemu sprawiedliwości". Wydaje mi się, że należałoby się chwilę dłużej zastanowić nad problemem wspomnianego orzeczenia, ponieważ w całej tej ponurej historii łatwo traci się z oczu kilka ważnych kwestii.


Po pierwsze, nie można zapominać o tym, że prawo, w tym i naturalnie prawo karne, to swoista kultura, dziedzictwo, pewien ciąg doświadczeń każdego narodu, każdego państwa. Dobra polityka penalna prowadzona jest w sposób świadomy i konsekwentny, z poszanowaniem tradycji i dorobku społeczeństwa, a także z uwzględnieniem jego kondycji, nazwijmy to - umysłowej, mentalnej. Niektórych, w tym m.in. nas Polaków, mogą dziwić lub śmieszyć niskie kary przewidziane przez dany porządek prawny, to w jakimś stopniu naturalna reakcja. Nie można jednak nie brać pod uwagę kontekstu - Norwegowie należą do jednego z najbardziej spokojnych narodów na świecie, przestępczość w tym kraju jest zadowalająco niska, ludzie czują się tam, nawet dziś, bardzo bezpiecznie. Sprawy zabójstw zdarzają się stosunkowo rzadko. Te czynniki przekładają się na prawo, które jest po prostu dostosowywane do potrzeb. Z tego wszystkiego wynikają m. in. łagodne kary dla przestępców - Norwegowie po prostu nie potrzebują surowszych. Historia która wydarzyła się ponad rok temu to wyjęty poza nawias wyłom, pewna aberracja i stanowi najczarniejszy epizod tego kraju od czasów drugiej wojny światowej. Zanim więc zaczniemy głośno kpić i negować cudze rozwiązania systemowe, przestudiujmy chociaż przez moment, jak się ten system rodził i kształtował.

Po drugie, w kwestii stwierdzenia poczytalności sprawcy - ulżyło Breivikowi (gdyż tego właśnie chciał, by nie uznawać go za wariata), ale sądzę, że ulżyło i społeczeństwu norweskiemu. Pojawiały się głosy, że przecież umieszczenie mordercy w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym będzie rozwiązaniem dużo lepszym, pewniejszym, nie da mu żadnych szans na powrót do normalnego życia, bo resztę swych dni spędzi w odosobnieniu pod czujnym okiem ekspertów. Przy takim rozwiązaniu jednak, jak ktoś słusznie zauważył, rozpłynęłaby się nieco odpowiedzialność za to zdarzenie. To znaczy skoro nie on, bo niepoczytalny, to kto? Kto ma udźwignąć ten ciężar? Kto zawinił? Czy i w jaki sposób zawiniliśmy my wszyscy, jako społeczeństwo, jako instytucje? Poprzez skazanie Andersa Breivika Norwegia uzyskała oficjalny, klarowny komunikat - z Wami rodacy, jest nadal wszystko w porządku - to imiennie określona osoba jest od początku do końca odpowiedzialna za tę makabrę. Przekaz jest jasny - ten człowiek wiedział co robi, więc to on i tylko on powinien ponieść za to karę. W tym miejscu wielkie brawa należą się składowi orzekającemu za nieugięcie się pod niczyją presją i podjęcie takiej decyzji w tym elemencie.

W końcu po trzecie, Norwegowie nie dali się zastraszyć jednemu człowiekowi i jego potwornej zbrodni, co pośrednio sprawca zapewne również chciał osiągnąć. Udało im się przetrwać tę wymagającą próbę i nie wywracać całego prawa do góry nogami, lecz dalej funkcjonować jak dotychczas. Na miejscu nie brakowało wcale (choć naprawdę wydaje się, że więcej takich głosów płynęło akurat z zagranicy) osób postulujących zaostrzenie kar. Ale według tego, co zdołałem w tej sprawie wyśledzić, większość Norwegów bardzo chciała, aby wszystko zostało po staremu, aby ich spokojny, bezpieczny i stabilny system, któremu nie zaszkodzi i którego nie nadkruszy nawet tak dotkliwy incydent, mógł trwać dalej. Chwała im za to, że przekonanie i wiara pokładane w słuszność owego systemu okazały się silniejsze niż doraźne, pełne emocji próby jego uzdrowienia. Czas pokaże, czy mieli rację, ale wydaje się, że swoją postawą zasłużyli na podziw i szacunek.  

Nie oznacza to wcale jednak, że nic się nie stało i Norwegia doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Dzień po zakończeniu procesu rozpoczęła się dyskusja na temat tego, co właściwie się wydarzyło i jakie należy z tej bolesnej lekcji wyciągnąć wnioski na przyszłość. Jestem jednak przekonany, że będzie to spokojna i wyważona debata na odpowiednim poziomie, nie przybierająca postaci znanej z naszego podwórka, gdzie co jakiś czas, ad hoc, ogłasza się akcję "surowsze kary to droga do wspólnego szczęścia". Bo potem powstają niezliczone potworki legislacyjne i buble karne, nad którymi załamują ręce profesorowie od karnego wykonawczego. Bo wówczas nic tak naprawdę nie uchwala się kompleksowo, konsekwentnie i przede wszystkim z głową, lecz w trybie "huzia na józia". Dość wspomnieć po raz kolejny, ilu tzw. "kolarzy" siedzi i zapycha dziś zakłady karne.

Nie chodzi mi o to, że absolutnie i bezgranicznie popieram zapadły w ostatni piątek wyrok, temat ten jest bowiem bez wątpienia bardzo trudny. Chciałem zwrócić uwagę na tych kilka powyższych wątków wskutek lektury różnych treści w sieci, w których roiło się od emocjonalnych, pospiesznych komentarzy typu "a ja bym mu dał krzesło", "21 lat to kpina za taką zbrodnię, za chwilę znowu wyjdzie na wolność", itd. W Internecie każdy jest mądry i odważny, to zrozumiałe. Zalecałbym jednak ochłonięcie i refleksję, bo ciekawe ilu z tych "jedynych sprawiedliwych" potrafiłoby dokonać linczu stojąc z oprawcą oko w oko.

Co do warunków, w jakich Anders Breivik odbędzie swoją karę - Norwegowie tak sobie założyli, że stawiają w pierwszym rzędzie na resocjalizację i tu znów - ich święte do tego prawo. Nad słusznością takiego podejścia również można dyskutować i się z nim nie zgadzać, jednak w tej sprawie już zdania nie zabiorę, gdyż zajęłoby to za dużo czasu i miejsca.


P.S. * - Przy wymierzaniu kary nie wolno kierować się gniewem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz